wtorek, 28 sierpnia 2012

Tostery to zuo!


Stałam na wieży astronomicznej. Przed chwilą pojawił się Harry z Albusem. Starzec wysłał go po Severusa. Potter jak najszybciej odszedł. Podeszłam do dyrektora. Chciałam mu jakoś pomóc. Nagle usłyszałam za sobą jakiś ruch. Odwróciłam się. Przed nami stał... toster. Celował w nas różdżką.
-Avada...- Już chciałam wymierzyć w niego, jednak poczułam jak Albus mnie odpycha. Uderzyłam głową w ściane. Widziałam tylko zielony promień trafiający w mojego pracodawcę. Potem nastała ciemność.
Obudziłam się. Wszędzie było biało. Bardzo biało. Ruszyłam głową aby się rozejrzeć. To nie był dobry pomysł. Ostry ból przeszył moją czaszkę. Prawą ręką chwyciłam głowę. Wyczułam bandaż.
-Obudziłaś się.
Powoli odwróciłam głowę w stronę wejśćia do Skrzydła Szpitalnego. W moją stronę szedł Severus Snape.
-Seve...
- Jeżeli będziesz gadać głupoty to nawet nie kończ.- sarknął.
-Głupoty? Jakie...
- Od czasu do czasu gadałaś przez sen. Przeważnie było to coś w stylu "Nieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee"(tu zaczął genialnie naśladować panienki z horrorów), lub "Co on Ci takiego zrobił tosterze!"
Spojrzałam na niego najtępiej jak tylko potrafiłam, toster zabił Dyrektora Hogwartu a on uważa to za głupoty?
-Ale... przecież... Ile ja tu leże i dlaczego?
-3 lata, spadłaś z Hipogryfa.
- Pytam się poważnie Severusie!
-Tydzień. Uderzyłaś się w głowę.
- Czy coś się stało gdy ja byłam nieprzytomna?
- Ten stary idiota gdzieś wyjechał. Na swoje miejsce powołał swojego znajomego.- Snape przewrócił oczami, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie potrzebny jest kolejny fanatyk dropsów i skarpetek.
Po trzech dniach od przebudzenia się Poppy w końcu pozwoliła mi wyjść ze Skrzydła.
Kierowałam się do swojego gabinetu. Głowa mnie jeszcze strasznie boli. Musiałam nieźle przydzwonić. Ale nie rozumiem jednego. Przecież ten toster zabił Albusa! I nikt nawet się nie przejął.
- Tutaj jesteś Elizabeth. Nowy dyrektor prosi cię do siebie.- Moje zbulwersowane przemyślenia przerwała mi Pomona Sprout.
-Jasne. Już idę.- I ruszyłam w kierunku gabinetu. Może ten toster mi się tylko przyśnił, a Dumbledore naprawdę gdzieś wyjechał. Przecież i tak kiedyś powinnam to wyjaśnić. Zawsze wiedziałam, że z moją psychiką jest coś nie tak, ale żeby aż tak bardzo? Toster zabijający największego czarodzieja na świecie? Tsa... Dobre sobie. Ciekawe skąd mi sie to wzieło?
-Proszę.
Weszłam do gabinetu. Był dokładnie taki sam jak go Albus zostawił. Na fotelu zwykle zajmowanym przez Dumbledore siedział nie to inny jak.... TOSTER! Moje zdziwienie w tej chwili wyrażało więcej niż tysiąc słów. On.. On... on zabił Albusa i perfidnie siedzi na jego fotelu!
-Usiądź.-Wskazał mi krzesło na przeciwko siebie. Wciąz cała w szoku, usiadłam. Toster uśmiechnął się szelmowską.
-Jak zapewne wiesz jestem teraz tu dyrektorem. Znaczy się dopóki nie ma Albusa. Mam nadzieję, że zaakceptujesz mój sposób rządzeniem tej szkoły.
Nagle jakby ktos mnie oblał wiadrem wody, zrozumiałam.
-TY JESTEŚ TOSTEREM!
Toster uśmiechnął się szeroko.
-Jak już wspomniałaś. Nazywam się Toaster Cold Casserole*

*********
Kontynuacja nie wiem kiedy xD
* Toster Zapiekanka na zimno xD Nie wiem dlaczego....

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Śmieciojadki...



Słońce świeci. Wokół mnie las. Po prawej i po lewej drzewa. Przede mną niebo styka się z ziemią... Czyli poprostu jadę na rowerze pod górkę. No nie tak po prostu. Jadę po torach kolejowych. Niby tak wszystko jest w porządku, co nie? No nie za bardzo. Za mną wysoki, długowłosy blondyn, z laską w rękach i nie wiarygodnie drogich szatach na sobie- goni mnie.
Powtórzę jeszcze raz, ale z konkretnym szczegółem. Goni mnie Lucjusz Malfoy na rolkach... różowych rolkach.
Uciekam przed nim ile tylko mam sił. Nagle las się kończy. Pojawiają się zboża. Lecz przed nimi jakieś drogi wychodzące z tunelu. Szybko przejezdzam przez tę drogi i kieruję się w zboże.
Przejechałam. Nie tylko przez drogi, ale również obok kobiety w cennych czarnych szatach, która udawała latarnię. Tak. Narcyza Malfoy udawała latarnię.
Jadę przez pola pełne zboża. Już myślę, że nigdy się nie wydostanę, gdy nagle przede mną pojawia się zieleń. Zbawienna zieleń. Na środku tej zieleni jest niewielki domek z płotem drucianym. Przejeżdżam obok, ze skakuję z dwukołowca i wchodzę do, jak się okazało, sklepu.
- Na lewo.-Mówię ledwo słyszalnym głosem.
Film mi się urywa.
Kiedy obraz znów się pojawia rozmawiam z kimś. Z kobietą. Nie wiem o czym rozmawiamy. Jednak najwyraźniej ta kobieta próbuje mnie spławić. Nie poddaję się i prawdopodobnie nalegam tak skutecznie, że tamta się poddaję.
Następnie idziemy. Zieleń się kończy zaczyna się piach. Przed nami kolejny domek. Mały domek z ogródkiem.
Kobieta odprowadziła mnie po ogródku. Była  było tam kapusta, rzodkiewka, kalarepa i inne zielone warzywa, ale najdłużej byłyśmy przy koperku i marchewce. Nie wiem co było w nich takiego fascynującego, ale najwidoczniej coś było.
Weszłam do domku i obraz zrobił się czarny, kolejne co pamiętam to to, że wyszłam z tego domku.
Skierowałam się w stronę ogródka, ale nie weszłam do niego tylko szłam dalej. Miała wrażenie, że stoję na pustyni. Z każdej strony otaczał mnie piach. Nagle poczułam podmuch wiatru. Otoczyły mnie postacie w czerni.
Grube, chude, wysokie, niskie a nawet piegowate.
- Nareszcie cie mamy. Idziesz z nami podobroci, czy mamy cię zabrać siłą?- Usłyszałam lodowaty głos z naprzeciwka. To Lucek.
-Od kiedy Śmierciożercy zadają takie pytania?
-Od teraz. Stwierdziliśmy, że tak dajemy swojej ofiarze jakieś szanse- Dalej Lucek.
-Wielka mi szansa... No, ale zgaduj?
- Nie będe się z tobą bawił w te duperele, Fenir bierz ją.-Ten Lucek to strasznie rozgadany jest...
Jeden wysoki, umięśniony i włochaty Śmierciożerca mnie chwycił i aportowaliśmy się.
Przenieśliśmy się do wielkiej komnaty. Po bokach miała stoły, na przeciwko mnie , na podwyższeniu stało krzesło z Ikei (prawdopodobnie to miał byc tron).
Na krześle siedział wysoki, łysy facet bez nosa.
-Panie... Mamy ją...-Lucek
-Świetnie, wspaniale, znakomicie, bezbłędnie...-Beznosy facet
-Zaraz mu się epitety skończą...- Ja do Fenira.
-Powiedź! Dlaczego mnie zdradziłaś Elizabeth..(To ja mam na imię Elizabeth? Zaraz idę do urzędu to wyjaśnić. Lord Voldemort mi dał imie *.*)
-Bez prawnika nic nie powiem! Ty... chwila Voldzio... Od kiedy jesteś Sędzią Anną Marią Wesołowską? Wy chyba za dużo kablówki tu macie!
-Czy ona mówi do naszego Pana? Przecież tak nie można! Ja..jja... Ja ją zabiję!- Ciemnowłosa, chuda kobieta z uwielbieniem w oczach krążyła w kółko, jak pies gdy goni ogon...
-Bella!
-Do budy!- Właśnie zostałam zabita wzrokiem.
-Uspokójcie się obie! Skoro nie chcesz gadać po dobroci..(a ten znowu pewnie naoglądał się tych tanich seriali kryminalnych) to będziesz gadac po...Crucio!
Właśnie teraz powinnam czuć niewyobrażalny ból. Jednak jak stałam tak stałam.
-Musisz poćwiczyć Voldzio.
W oczach Czarnego Pana błyskały pioruny, wlepił się we mnie, skierował różdżkę w moią stronę i wysyczał "Crucio!"
Moje ciało przeszedł ogromny ból. Czułam jakby mnie wysadzało od środka. Nagle wszystko ustąpiło.
Wstałam z podłogi, otrzepałam się i z wyrzutem w głosie powiedziałam
-To bolało!
Voldemort wyczarował przed sobą kawałek ściany i zaczął tą swoją łysą łepetyną walić w nią.
- No i cała terapia na marne...-Lucek
Spojrzałam się na arystokratę.
-Jaka terapia?
-Nasz Pan gdzieś przeczytał, że nie można aż tak źle traktować swoich podwładnych. Więc uczęszczał na kursy łagodności.
-A nie wpadł na pomysł, aby pójść do psychiatry? Znam jednego genialnego...
-W to nie wątpie-mruknął pod nosem Lucek
-Jak...On....Mógł .... z nią.... wytrzymać...- Voldzio walący głową w mur.- Muszę załatwić Order Merlina Pierwszej Klasy dla Severusa...Taka żona....
-Gadanie samemu do siebie do zły objaw...
-Skoro nic nie chcesz powiedzieć to.. Bella!
Czarnowłosej oczy się zaświeciły, jak żarówki marki Osram, podbiegła pod tron i wlepiła się w Voldzia Mordzia.
-Przyniesiesz mi kawy.
Lestrenge zmarkotniała, zawiesiła głowe i ruszyła w stronę kuchni...
- A potem zajmiesz się nią!
Bellatrix Lestreng powrócił humor.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Różowy Snape

Korytarze Hogwartu. Uczniowie chodzą w tę i we w tę, gadają ubici w grupki. Wychodzę z Wielkiej Sali, zamierzam iść na drugie piętro. W moją stronę zbliża się wysoka postać- prawdopodobnie facet z wielkim haczykowatym nosem, czarnymi tłustymi włosami sięgającymi ramion i w czarnym surducie. Czyli po prost Mistrz Eliksirów- Severus Snape.
Nie wiele się pomyliłam. W moją stronę szedł Mistrz Eliksirów jednakże w różowych szatach; jego wiecznie czarne włosy również zmieniły kolor-na różowy.
Nie mogłam ze śmiechu. Leżałam na podłodze i zwijałam się ze śmiechu. Snape zdążył dojść do mnie i teraz wlepiał we mnie jedno ze swoich morderczych spojrzeń.
Kiedy już się pozbierałam z ziemi. Koło nas przeszła Minerwa McGonagall. Wysoka kobieta po pięćdziesiątce. Czarne szaty, włosy upięte w ciasny kok i surowy wyraz twarzy- tak cała Minnie.
Spojrzałam na Sev'a i powiedziałam "Już czas".
Ten obrzucił mnie morderczym spojrzeniem, oznaczającym "Jak to się skończy, Avada będzie dla ciebie rajem!"
Podbiegł do Minerwy, chwycił jedną ręką jej talię, drugą ręką jej dłoń. Wlepił w nią swoje czarne jak otchłań mroku oczy i, nie wiadomo skąd w jego bladych ustach pojawiła się krwistoczerwona róża.
W Wielkim Hallu nagle pogasły światła, tylko jeden jedyny reflektor zwrócił się w  stronę tańczącej Tango pary.
Nie wiadomo skąd nagle pojawiła się romantyczna muzyka.
Kiedy Snape i Minnie zakończyli tańczyć- Sev podtrzymywał czarownice za talię i wlepiał się w nią. Taka scena dla każdej pary skończyła by się pocałunkiem, ale nie w wykonaniu Mistrza.
Puścił Minnie, tak że ta upadła z łaskotem na podłogę. Światła się pozapalały, muzyka zgasła.
Snape podszedł do mnie i lodowatym głosem powiedział "Zabiję cię!"
-------------------